Czy gwarancje rządowe wpłyną na dostępność kredytów mieszkaniowych?
REKLAMA
REKLAMA
Wzrost wkładu własnego spowodował ograniczenie dostępności kredytów. . „Zazwyczaj jest to 20, a nawet 30 proc. wartości mieszkania. Powoduje to znaczne ograniczenie dostępności kredytów, a tym samym będzie skutkowało ograniczeniem popytu na mieszkania” – mówi Michała Sapota, prezes HRE Investments.
REKLAMA
Polecamy: INFORLEX Twój Biznes Jak w praktyce korzystać z tarczy antykryzysowej Zamów już od 98 zł
W praktyce oznacza to, że w przypadku młodego małżeństwa, gdzie obydwoje zarabiają minimalne wynagrodzenie, czyli ok. 3800 netto, kupno mieszkania staje się bardzo trudne. Ich zdolność kredytowa wynosi ok. 200 tys. złotych. W średniej wielkości czy małym mieście w Polsce, można za to kupić 40 metrów, czyli dwa pokoje. Trzeba mieć jednak 40 tys. wkładu własnego. „Często ludzie ci wynajmują mieszkanie i nie są w stanie odłożyć tylu pieniędzy na wkład własny, muszą je gdzieś indziej pożyczyć. A często jest to niemożliwe. Mimo więc tego, że według banku komercyjnego stać ich na obsługę rat kredytowych, mieszkanie jako takie jest dla nich niedostępne” – wyjaśnia prezes Sapota. Według niego w tym momencie powinno wkroczyć państwo. „Jeżeli chcemy, żeby nasze społeczeństwo rozwijało się pod każdym względem, jednym z elementów budowania jego bogactwa jest duża dostępność mieszkań. Mogłyby w tym pomóc zabezpieczenia w formie gwarancji rządowych” – mówi Sapota.
REKLAMA
Najlepszym rozwiązaniem byłoby, według Sapoty, obniżenie wielkości wkładu własnego. „I to nie wprost, bo banki komercyjne nie mogą ryzykować środków z depozytów gromadzonych przez klientów. Cześć wymaganego wkładu własnego można pokryć gwarancjami ze strony instytucji rządowych, np. Banku Gospodarstwa Krajowego. Oczywiście BGK mógłby się dodatkowo na tym mieszkaniu zabezpieczyć, na przykład na hipotece mieszkania” – tłumaczy Sapota.
W ten sposób wkład na poziomie 20 proc. mógłby zostać utrzymany, ale kupujący mieszkanie w zależności od zamożności wykładałby tylko 5 – 10 proc. Oznacza to, ze w przypadku lokalu wartego 200 tys. nabywca wpłacałby tylko 10-20 tys., ale i tak ponosił ryzyko wraz z bankiem komercyjnym oraz instytucją państwową gwarantującą pozostałą część wkładu własnego. „Kiedy wszystkie trzy strony są zaangażowane, jakieś ryzyko ponoszą, sytuacja wydaje się fair. Jeśli mówimy o mieszkaniu w cenie 200 tys. złotych to minimalny wkład wymagany od kredytobiorcy wynosiłby 10 tys. zł. To są już środki będące w zasięgu wielu osób czy rodzin” – mówi Sapota.
Jak podkreśla prezes HRE Investments, rozwiązania te byłyby stosowane w przypadku osób czy rodzin kupujących mieszkanie na własne potrzeby, a nie w celach inwestycyjnych. Dzięki wsparciu państwa nawet milion Polaków mogłoby sobie pozwolić na własne M.
„W Polsce wciąż mamy sytuację zbliżoną do Włoch, gdzie 43 proc. młodych ludzi mieszka z rodzicami. I nie dlatego, że tak chcą, tylko nie mają innego wyjścia. Promowanie najmu niczego w tym przypadku nie rozwiązuje. Jeśli młody człowiek jest w stanie wyłożyć 1500 zł na wynajem mieszkania, wyłoży też te same 1500 na kredyt hipoteczny” – twierdzi prezes Sapota. A mieszkanie to konkretny majątek, którego wartość z czasem i wraz ze spłatą kredytu stale rośnie. „W ten sposób moglibyśmy zbudować państwo dobrobytu” – podsumowuje.
Interesujesz się rynkiem nieruchomości? Polecamy serwis e-firma
REKLAMA
REKLAMA