Umowa na wyłączność ze sprzedającym - opinie ekspertów
REKLAMA
REKLAMA
Procedura jest zwykle ta sama: klient najpierw sam próbuje sprzedać swoją nieruchomość (zamieszcza ogłoszenia w Internecie, gazetach) i oczekuje relatywnie wysokiej ceny. Gdy się nie uda sprzedać – zgłasza nieruchomość do kilku biur nieruchomości. Gdy i tu brakuje sukcesu – decyduje się na jedno biuro. I tu pojawia się umowa na wyłączność.
REKLAMA
Zobacz także: Pośrednik nieruchomości: dobry - czyli jaki?
- Aby wyeksponować ofertę należy zainwestować znaczne pieniądze w reklamę, a nie jest to możliwe bez gwarancji wynagrodzenia na odpowiednich zasadach co stanowi umowa na wyłączność – mówi pośrednik w obrocie nieruchomościami Jacek Sojecki z Nieruchomości Sojeccy z Gdyni. I podkreśla, że w przypadku pracy dla dwóch stron ewidentnie ma miejsce konflikt interesów.
- Zadowolony jest kupujący, bo nie zapłacił prowizji. Sprzedający, bo szybko sprzeda, a pośrednik, bo zarobi - dodaje Beata Kaczyńska ze Słupska.
REKLAMA
- Wśród właścicieli pokutuje przeświadczenie że jak moją nieruchomością zajmie się 5-10, a może 20 biur to super, a jak jedno biuro to mnie to ogranicza – tak przedstawia sposób myślenia wielu klientów Paweł Sobieraj z biura PTS z Ożarowa.
A zlecenie u kilku pośredników to w myśl biznesu – zatrudnienie w jednej sprawie kilka osób (firm). I za pracę tych wszystkich osób trzeba zapłacić.
- Dziś mamy totalny bałagan z ofertami otwartymi, które wielokrotnie powtarzają się w prasie, na portalach i sprzedaż takiej oferty nie zależy od wkładu pracy nad nią a jest kwestią przypadku – charakteryzuje sytuację na rynku Tadeusz Maskulanis z Agencji Dom z Wrocławia. - Po sprzedaży takiej oferty figuruje ona jeszcze miesiącami na portalach i zaśmieca rynek. Dodatkowo wielokrotna obsługa tego samego klienta rodzi często konflikty pomiędzy pośrednikami i klientem ze względu na trudność ustalenia kto komu i kiedy zaprezentował nieruchomość, i komu należy się wynagrodzenie.
Wielu pośredników zwraca uwagę na zjawisko „wyścigu szczurów”, jakie ma miejsce w biurach zatrudniających agentów bez uprawnień zawodowych, a więc pracujących pod nadzorem pośredników z licencją. Ci agenci są często rozliczani z liczby podpisanych umów, chwytają się więc niewybrednych sposobów „podkradania” ofert z internetu i nagabywania klientów, aby z nimi podpisali umowę.
Jeżeli chodzi o opinie samych pośredników - opinii jest tyle, ile biur pośredniczących. Niektórzy uważają, że umowa na wyłączność jest jedyną prawidłową metodą, inni zaś twierdzą, że podpisywanie umów z założeniem pobierania prowizji tylko od strony sprzedającej, psuje dotychczas wypracowany model obsługi klienta, niszczy współpracę pomiędzy biurami nieruchomości.
Zobacz także: Najem mieszkania - jaka umowa? (WZÓR)
REKLAMA
- Umowa na wyłączność tylko ze sprzedającym nie wystarczy. Z kupującym też powinna być – najlepiej z klauzulą, że jeśli pośrednik kupującego otrzyma jakieś wynagrodzenie od strony sprzedającej, to o tyle pomniejszona będzie zapłata dla biura od kupującego - uważa Jolanta Giers z agencji Emmerson w Warszawie. Opowiada się za umowami na wyłączność, ale tylko ze sprzedającym. - Kupujący powinien mieć prawo szukać mieszkania w wielu biurach .
- Można przypuszczać, że zawieranie umów i pobieranie wynagrodzenia od obu stron transakcji bierze się i stąd, że wynagrodzenie tylko od jednej strony – musiałoby być wyższe (w USA i Kanadzie to 6 do 7% wartości transakcji), a powszechnie przy obecnych wyśrubowanych cenach na rynku nieruchomości blisko 3% prowizje uważane są i tak za wysokie – twierdzi Wojciech Kuc, Prezydent Polskiej Federacji Rynku Nieruchomości.
Źródło: Polska Federacja Rynku Nieruchomości
REKLAMA
REKLAMA